To jest ostatnia mowa przed Ceremonią Dziukaj. Dziukaj jest za dwa dni.
Myślałem, że będę głównie czytał Dōgena, fragmenty poświęcone Okesie i rakusu, które jest symbolem Okesy. Osoby, które mają stać się uczniami, przez ostatnie parę miesięcy szyły taką symboliczną szatę. Ale mam więcej uwag, więc nie wiem, jak to wyjdzie.
Najpierw chcę wrócić do tematu Ango.
Przychodząc z pustymi rękoma, odchodząc z pustymi rękoma – to jest ludzkie.
Kiedy się rodzisz, skąd przychodzisz?
Skąd się wziąłeś ty, który się urodziłeś i we wczesnym dzieciństwie zacząłeś osiągać świadomość?
Kiedy umierasz, dokąd odchodzisz?
Życie jest jak przepływająca chmura, pojawia się znikąd.
Śmierć jest jak przepływająca chmura, znika bez śladu na niebie.
Pierwotnie ta chmura nie istnieje.
Życie i śmierć, przychodzenie i odchodzenie są również takie.
Jest jedna rzecz, która zawsze pozostaje jasna.
Jasna i czysta, niezależna od życia i śmierci.
Co to jest takiego?
To jest nasza praktyka. Trzeba odważyć się zadać to pytanie. W tym poemacie jest to nazwane „jasne i przejrzyste”. To są słowa – ładnie jest powiedzieć o tej jakości, że to jest jasne i przejrzyste. Ale przecież ani jasne, ani ciemne, ani przejrzyste, ani zamglone. Macie poczucie, że po tych pięciu, dziesięciu, piętnastu latach praktyki lepiej wiecie, co to jest? Lepiej doświadczacie tego? Trzeba wielkiej odwagi, żeby podążać naszą drogą, dlatego że efekt praktyki jest, może być, przez wiele, wiele lat bardzo subtelny, trudny do nazwania. To jest frustrujące. Dziukaj to jest ceremonia, podczas której zostajesz uczniem. Czyli jest i nauczyciel. Mocniej wiążesz się z Sanghą, z określoną tradycją. Kiedy będę czytał Dōgena, stanie się to jaśniejsze. Jak Dōgen pisze o Okesie, to to jest wartość sama w sobie.
Pytanie: Rakusu się liczy?
Tak, rakusu się liczy. Będę o tym czytał.
Praktyka. Możesz mieć wspaniałego nauczyciela i nic z tego nie wyniknie po 20 latach praktyki. Wygląda na to, że praktykujesz 20 lat i nic się nie zadziało. Oczywiście i nauczyciel, i praktyka jest potrzebna, [tak jak] nauka buddyjska. W naszej tradycji bardzo ważna jest grupa – sangha. Czyli budda, dharma, sangha. To, co nas wyróżnia, łączy i sprowadza tutaj, to umysł poszukujący drogi, odpowiedzi. Wczoraj shuisso pięknie przypomniał, kiedyś w Konstancinie mówiłem o tej tęsknocie rzeki, żeby stała się oceanem. Droga kropli wody, zanim ona spłynie do morza, może być bardzo długa. Może tysiące lat być lodowcem w górach, przesączać się głęboko, pomalutku płynąć, ale musi dotrzeć do oceanu. Prędzej czy później dotrze. W przypadku wody to jest grawitacja. Naszą grawitacją jest szukanie i wiara w to, że to się da zrobić. Po to jest nauczyciel, praktyka i sangha, żebyśmy mieli tę wiarę, wiarę w to, że pomalutku, pomalutku coś się zmieni. Ale to ty musisz mieć doświadczenie, że to się zmienia. To jest kryterium. Ty musisz czuć, że to działa.
Trudno jest powiedzieć, jak szukać nauczyciela. Jaki nauczyciel powinien być. Często na spotkaniach padają takie pytania. Oczywiście fajnie jest, jeśli ten nauczyciel jest widoczny, żywy, ma osiągnięcia, ale to nie jest żadna gwarancja. Może mieć charyzmę, nie musi mieć charyzmy. Może przyciągać do siebie pieniądze, ale może świadomie żyć w ubóstwie. Są i tacy, i tacy. Są tacy którzy świadomie nie chcą budować dużej sahghi. Redaktor tego tomu to Kazuaki Tanahashi. Jest on artystą zajmującym się kaligrafią i tłumaczem. Dla wielu Amerykanów jest nauczycielem, który cieszy się niezwykłym szacunkiem. Słyszałem, że właśnie postawił granicę, żeby nie przyjmować wielu uczniów. Ilość miejsc dla gości jest ograniczona. Jak ktoś z listy rezerwowej chce przyjechać i spać w takim namiocie jak my w Kącikach, to jest jeszcze pula kilku miejsc. Ale generalnie Tanahashi nie chce mieć więcej uczniów. Mówiła mi to Carol Lingman, była przewodnicząca amerykańskiej Sanghi, znana w Polsce, bo kiedyś tu była.
Nauczyciel – to taka trudna sprawa, jak go zdefiniować. Ja bym radził, żeby patrzeć na starszych uczniów. Jak starsi uczniowie są dobrymi, mądrymi osobami, to sugeruje to, że działania nauczyciela są skuteczne. Ale kiedyś trzeba zacząć i tych starszych uczniów też nie ma na początku. A przedziwną rzecz powiedział rosi Robert Kennedy, jezuita, który ma przekaz od roshiego Glassmana. Powiedział o nauczycielu: „Ty masz go pokochać i on ma cię kochać”. To ciekawe podejście.
Na czym polega praktyka? Jesteśmy jak napompowany balon w ciasnym koszyku. Marzymy, żeby zmieszać się ze wszechświatem, ale nie możemy wydostać się z koszyka. Próbujemy, próbujemy, próbujemy… A gdzieś u podstaw tej praktyki jest konieczność zobaczenia, że w nas nic nie ma, że w miarę praktyki odkrywamy, że jak rozwiązać ten balon, to tam nie ma nic konkretnego, to powietrze niczym się nie różni od całego wszechświata, że tam nie ma nic konkretnego. Dzisiaj na zebraniu funkcyjnych Ino spytał, czy on nie powinien robić tak, jak jest w instrukcji na temat zabierania ofiary z ołtarza – że podczas odosobnienia Ino w którymś momencie przestaje przypominać, że ofiara jest zabierana i trzeba odłożyć miski. To jest temat, który jest ważny dla każdego Ino.
Co to jest ta ofiara? Na początku posiłku trochę jedzenia przynoszone jest na ołtarz, ono jest oczyszczane nad dymem. Tak samo ja w sobotę podczas ceremonii Dziukaj będę oczyszczał wodę rakusu i keczimjaku. My to robimy takim potrójnym ruchem, to jest odwzorowanie ideogramu chyba serce umysł. Ten ruch to jest tak, jakbyś pisał. Jedzenie jest oczyszczone i ono wtedy jest ofiarą dla wszystkiego tego, co ołtarz symbolizuje. Ale też potem razem z wodą, którą myjemy miski, jest prawdziwym pożywieniem – na pewno dla głodnych duchów, a czy inne światy się tym pożywiają, to nie wiem. Ja to zawsze traktowałem jako prawdziwe pożywienie, że może ktoś dzięki temu jedyny raz w życiu się tym najada. Tak jak mrówki mogą się najeść taką ofiarą, kiedy po posiłku zostawajmy ją w lesie. To wykracza poza nasze rozumienie. To jest bardzo ważne, żeby potem to pożywienie razem z wodą z intencją ofiarowania dla całego wszechświata gdzieś wylać. Jest ważne, żeby to zrobić, żeby ofiara nie stała i nie czekała. To jest takie jedzenie, na jakie czekają głodujący, np. imigranci we współczesnych obozach. Ta tradycja jest uniwersalna. Pochodzi na pewno od czasów Buddy, ale też można się domyśleć, że istniała dużo, dużo wcześniej. To zabieranie ofiary z ołtarza jest ważne, piękne, łączy nas z korzeniami, dla mnie jest czymś bardzo realnym. Z mojego punktu widzenia jest to kolejny element, kolejna możliwość, kolejna część tego laboratorium, które uczy przytomności. Oczywiście, że ktoś na początku może nie pamiętać, że trzeba odstawić miski, ale jak już to wiesz i się zagapisz, zgubisz w jedzeniu, myśleniu, marzeniach, zgubisz w planowaniu, złoszczeniu na coś co już dawno minęło, to przegapiasz ten moment. Tak jak przegapiasz autobus, pociąg. Mam taką znajomą, która twierdzi, że zapomniała o egzaminie na studia. Jeśli Ino ma w głowie, że ma być zgodnie z formą i nikt nie może jeść, kiedy ofiara jest zabierana, to mówi, „Odłóżcie miski.”, kiedy Soku jest w drzwiach i nikt go jeszcze nie widzi. Natomiast, gdy Ino wyczeka, aż soku jest tutaj, to rzeczywiście jest taka sytuacja, że ileś tam osób je, a Soku już jest przed matą Buddy. Zawsze trzeba wyczuć, kiedy poprosić o odłożenie miski. To nas uczy, żeby być przytomnym. Wiecie, jeśli Ino nie da przestrzeni, żeby ktoś się zagapił, to dwa razy dziennie będzie mówił „Odłóżcie miski.” I są tacy Ino. Za każdym razem mówią i za każdym razem ludzie odkładają. Jak ino wytrzyma dłużej, to jest duża szansa, że jedna osoba się zagapi. Jak taka osoba zauważy, że Soku już jest przed ołtarzem, a ona je, to jest duża szansa, że ostatni raz w życiu się zagapi. To ważniejsze, żeby dać prawo do błędów i żeby ludzie starali się być uważni, i widzieli co się dzieje, niż żeby forma była zachowana. Tak jest ze wszystkim. Ja przez wiele lat nie cierpiałem takich pouczeń od osób funkcyjnych – tu się nie spóźniać, tu tak chodzić. Tą nogą wchodzić. To dla wielu ludzi jest opresyjne. Na tym ango też to słyszałem, że ktoś nie chce przyjeżdżać na sesshin, bo to za dużo tych form i pouczeń. Całą sztuką jest, żeby osoby funkcyjne tak przekazywały zasady, żeby uczestnicy pomału, pomału odkrywali motywację w sobie, że to oni chcą sami tego przestrzegać. A z czasem to formy zaczynają być serdecznym przyjacielem. Doceniasz, jak porządkują czas i umysł. Bardzo lubię wcześniej przyjść do zendo, to jest super, żeby się nie śpieszyć. Jak pierwszy raz byłem w ośrodku na górze Sonoma to ktoś powiedział, że kiedy przychodzisz wcześniej, to jest to rodzaj szczodrości. Ja nie muszę czegoś robić do ostatniej minuty. A wspomniany rosi Kennedy za każdym razem był 5 minut wcześniej, był pierwszy w zendo. To było naprawdę ważne, wspierające. Ja nie mówię, że my mamy tak robić. Ale to fajnie jest, nie spieszyć się, czy nie rozmawiać. To naprawdę jest fajnie, że ja nie muszę rozmawiać. Albo że angażuję się w formę jedzenia i te trzy miseczki mają mi wystarczyć, mam to zjeść. Czując, że jem. Prawo do błędów, przestrzeń do błędów z taką intencją, że uczestnicy sami zaczną pilnować form. Błędów nie robi tylko ten, który nic nie robi.
Chciałem powiedzieć o tej ceremonii. Uczniowie szyją rakusu, to rakusu jest symbolem szaty. Ale to nie jest szata. To jest coś pośredniego, taki świecki mnich. Roshi miał takie powiedzenie, że jesteś w tym świecie, ale nie jesteś z tego świata. To jest rakusu. To jakbyś był mnichem, a trochę jakbyś nie był mnichem. To bardziej jest tak, że masz taką możliwość, że to ci przypomina, kim naprawdę jesteś. Tak naprawdę głęboko w środku wiesz, że nie jesteś tym, za kogo nawykowo się uważasz.
Teraz parę zdań o rakusu. To jest tradycyjna japońska część ubioru osób, które przyjęły wskazania. To charakteryzuje ludzi, którzy są co najmniej po świeckiej ordynacji. Z kawałków materiału, najczęściej szesnastu, ale niekoniecznie, nie ma sztywnych reguł co do koloru, mnisi mają czarne, a nauczyciele brązowe rakusu. Z tyłu jest białe i nauczyciel pisze tam imię ucznia, i może napisać linię przekazu. To jest miniaturowa wersja Okesy. Być może rakusu ma pochodzenie chińskie i powstało, kiedy były prześladowania buddystów, co zaowocowało wyłonieniem się tradycji chan. Inna wersja jest taka, że kiedy cesarze chińscy zabronili nosić buddystom szat, dlatego że preferowali szintoizm i taoizm, to buddyści stworzyli miniaturową wersję, którą można było nosić pod ubraniem. Inna sugestia: rakusu wzięło się w Japonii stąd, żeby można było fizycznie pracować nie w szatach, bo w szatach jest trudno pracować fizycznie. Z mnisimi rękawami po prostu nie da się pracować. Szczególnie na dworze to jest trudne.
Teraz Dōgen:
Bodidharma, Wielki Przodek z góry Song, przekazał właściwe nauczanie szaty do Chin. Jest 28. generacją po Buddzie Siakjamunim i po 5 kolejnych przekazach Huineng stał się 33. pokoleniem naszych przodków. Nazywany jest szóstym chińskim Patriarchą. Jego szata jest wciąż przechowywana i pokazywana w klasztorze Paolin na górze Kaoksy. Pokolenia mijały i wielu cesarzy prosiło, żeby przywieźć tę szatę do ich pałacu, i kiedy to się działo, to ludzie przychodzili do pałacu i składali ofiary, i kłaniali się jej. Ta szata była czczona jako coś świętego. Cesarze Zong Su i Dai z dynastii Tang czasami polecali sprowadzić tę szatę. Za każdym razem ją potem zwracali i towarzyszył jej zawsze cesarski posłaniec. W którymś momencie szata została uznana za skarb narodowy najwyższej rangi i cesarskim poleceniem zaczęła być jeszcze bardziej czczona w tym klasztorze. „Większą zasługą jest patrzenie na szatę, słuchanie nauki o tej szacie i składanie jej ofiar, niż rządzenie miliardem światów.” Kaszaja to w sanskrycie Okesa. Jest nazywana Ubiorem Wyzwolenia. Wszystkie trudności w działaniu, wszystkie splamienia, cała zła karma naszych poczynań są wyzwolone przez tę szatę. Jeśli smok zdobędzie mały kawałek kaszaji, będzie wyleczony ze wszystkich chorób. Jeśli wół dotknie szaty jednym ze swych rogów, to wszystkie jego złe uczynki znikną.
Są trzy rodzaje kaszaji. Pięciorzędowa, siedmiorzędowa i wspaniała szata, która ma dziewięć rzędów. Te trzy rodzaje szat osobie praktykującej wystarczają, nie potrzebuje żadnych innych okryć. Do pracy i w podróży blisko i daleko używa się pięciorzędowej, pięciopanelowej szaty. Jeśli wykonujesz różne obrzędy formalne albo przychodzisz, przyłączasz się do zgromadzenia, to powinieneś/powinnaś założyć siedmiopanelową szatę. A jeśli uczysz ludzi lub dewy, jeśli masz wzbudzić ich szacunek i zaufanie, to noś dziewięciopanelową szatę. Także jeśli idziesz do pałacu lub do miasta, to zakładaj dziewięciopanelową. Jeśli jest łagodna pogoda, to nosisz pięciopanelową, a kiedy jest zimno, to na nią zakładasz tę siedmiopanelową, a jeśli jest bardzo zimno, to możesz na to założyć tę dziewięciopanelową.
Jak nosić? Najczęściej tę szatę nosi się w taki sposób, że prawe ramię zostawia się odkryte. Ale można również mieć obydwa ramiona zakryte i to jest dobry zwyczaj dla starszych osób i thatagatów. Kiedy obydwa ramiona są zakryte, to z kolei pierś może być odkryta, ale może też być zakryta. Możesz mieć obydwoje ramion zakrytych, jeśli nosisz formalną kaszaję, która ma więcej niż sześćdziesiąt paneli. Jak zakładać? Zaczynasz od tego, że oba końce leżą na barkach i na lewym ramieniu. Końce zwisają przez lewy łokieć. Potem te końce przeciągasz nad lewym ramieniem. Jest wiele innych sposobów jak zakładać kaszaję. Powinieneś/powinnaś to naprawdę dogłębnie przestudiować i dopytać o wszystko nauczyciela. Tam jest dalej takie zdanie, że przez setki lat kolejnych dynastiach wielu uczonych studiowało księgi, sutry, ale tak naprawdę, jak poznali, czym jest kaszaja, to porzucali swoje poprzednie przyodziewki i zaczynali ją nosić. Powinniście mieć zatem pragnienie, żeby dostać tę szatę w ten sposób zgodny z przekazem. Nie przyjmujcie takiej, która ma nowoczesny wzór. Prawidłowa jest taka, jak ta, którą otrzymał Bodhidarma, z następcy do następcy od Buddy, bez żadnej przerwy w pokoleniach. Dōgen pisze: te nowo zaprojektowane kaszaje w Chinach nie są właściwe.
Chińskie podróby.
(śmiech)
Pytanie: To są słowa Dōgena?
Tak, to są słowa Dōgena, nie moje (śmiech).
Zależnie od sytuacji, możesz używać normalnego materiału albo jedwabiu. Normalny materiał – to jest XIII wiek, czyli to były roślinne włókna. Niekoniecznie jest prawdą, że normalny materiał jest czysty, a jedwab jest nieczysty. Z drugiej strony jest nierozsądne i godne wyśmiania, żeby zrezygnować z normalnego materiału i tylko wybierać jedwab.
Pytanie: Jedwab z powodu niszczenia jedwabników?
Tak, zaraz do tego dojdziemy. Nie wybieraj tylko jedwabiu. Zwyczajna praktyka buddów jest taka, żeby po prostu wybrać porzucony materiał – i ten materiał jest doskonały na szatę. Jest 10 rodzajów porzuconego materiału: przeżuty przez krowy, nadgryziony przez szczury, spalony, poplamiony krwią menstruacyjną, krwią i wydzielinami podczas porodu, całunowy używany przy pogrzebie, znaleziony na cmentarzu, użyty podczas modlitw, podarowany przez szlachtę lub ród królewski, jeszcze raz – ten używany jako całun.
Przez ród królewski dlatego, że on mógł być splamiony tym, że poprzedni użytkownicy, czyli ci bogacze, pożądali sławy i byli dumni. Ludzie w całych Indiach wyrzucają tego rodzaju materiał tak samo, jak wyrzucają te szmatki, które są używane do podcierania się, bo kiedyś nie było papieru toaletowego. Praktykujący zbierają te szmaty, piorą i reperują tak, że mogą być użyte. Przy czym te brudne części powinno się wycinać, te poplamione nie. Kiedyś pewien mnich prał taką szatę z tych porzuconych szmat w jeziorze Anavatapta, wtedy król smoków spuścił na niego deszcz kwiatów w podziwie i szacunku. Teraz o jedwabiu – dlaczego go nie używać. No bo jedwab wymaga zabijania jedwabników. Jedwab – skąd się bierze? W dzisiejszych czasach musisz zamówić jajeczka jedwabnika w instytucie specjalizującym się w ich rozmnażaniu. Muszą być całkowicie wolne od chorób i gwarantować zdrowe larwy. Dostajesz ilość, która zmieści się na czubku noża, ale wylęgną się z niej tysiące larw. Najpierw kładzie się najmniejsze listki morwowe i przekłada się pergaminem z dziureczkami. Tak przez jakieś trzy tygodnie. Larwy zjadają listki i wychodzą przez dziurki na górę papieru. Kładziesz wtedy świeże liście i kolejny papier. Larwy od wyklucia cały czas jedzą. Jak są malutkie, to tego nie widać, a potem zasuwają tak, że w pomieszczeniu słychać tysiące chrupnięć i opadające kupy. Bo ich odchody są zawsze suche. Potem one się okokoniają i w takim hodowlanym momencie kokony zawozi się na sprzedaż. To trzeba zrobić w odpowiednim czasie, bo jak nie, to larwa zaczyna się przegryzać na zewnątrz i niszczy nić. Cały kokon zrobiony jest z jednej nici. Kiedyś wrzucało się kokony do wrzątku, który rozklejał tę splecioną nić, i rozplątywało. W każdym razie dla poczwarki w kokonie jego rozplątanie jest równoznaczne ze śmiercią. Żeby mieć dobry jedwab, trzeba każdy kokon rozwinąć.
Jeśli dorosła ćma jedwabnika wyjdzie z kokonu, nie będzie w stanie samodzielnie żyć. One są już tak zmutowane, że nie są w stanie chodzić. Takie są tłuste. Mają tylko produkować jajeczka. Mają wielkie odwłoki i małe skrzydełka. Na jedwabną część rakusu trzeba użyć kilkadziesiąt kokonów.
Niedługo mamy ceremonię. Przygotowania były długie i skomplikowane, i zwieńczone tym, że Rosi przyjechał w tym roku do Polski pomóc. Pierwszą rzeczą, którą dostałem jako przygotowanie ceremonii ze trzy lata temu od Nyozego w Stanach, była księga imion. Potem Nyoze przywiózł pęk keczimjaku, czyli wydruków linii przekazu. One są niezłożone. Rosi zrobił listę, ile przedmiotów jest potrzebne do tej ceremonii. Było ich tam z osiemnaście. Np. specjalny wygładzacz krawędzi złożonego papieru. Specjalny tusz. Ten tusz okazał się naprawdę najlepszym medium do pisania na jedwabiu. Część pisana jest współczesnym pędzelkiem z pojemnikiem na tusz, ale część jest pisana tradycyjnym tuszem. Do pisania dużych ideogramów nie znalazłem nic odpowiedniego w Polsce. Tusz i kałamarze, rozcieraczka do tuszu. Mój nauczyciel kaligrafii mi mówił, że tradycyjne rozcieraczki są warte tyle co samochód – są zrobione z jakiejś rafy koralowej. To jest pojemnik, z zewnątrz gładki, a od środka leciutko szorstki. Pomalutku się rozciera i rozrabia ten tusz, który zamienia się w paćkę, która zaraz zaczyna wysychać. Można go rozwodnić, ale nie można zrobić tuszu na zapas. Mój nauczyciel kaligrafii mówił mi, że tam są spalone igły jodły i sadza z komina, a co jeszcze, to nie wiem. Były trzy nauczycielki szycia rakusu. Czyli Marysia i Agnieszka w Warszawie i Ewa w Trójmieście. Mnóstwo pracy włożyli Gosia i Eryk. Ania Mills mi pomagała, Sławek i Agnieszka mi pomagali, Kuun mi pomagał, Krzyś Figielski mnóstwo pracy zrobił, Ewa Kochanowska mnóstwo pracy koncepcyjnej. Szyło 20 osób, tyle zaczynało. Pojutrze 9 osób przyjmuje Dziukai. Trzy osoby z Warszawy i dwie osoby z Gdańska nie mogą ze względu na termin. Też jednej osobie z Poznania nie pasuje termin. Nie wszyscy zdążyli uszyć. Zatem te osoby będą miały ceremonię później.
Z takich ważnych rzeczy: to jest ceremonia dla dziewięciu osób, ale tradycja jest taka, że wszyscy mogą zdjąć rakusu i Okesę i brać udział w ceremonii. To jest też odnowienie wskazań i w którymś momencie, jak śpiewamy gathę Okesy, to wszyscy kładą Okesę na głowie.
Dziukai jest przyjęciem wskazań. Jest procesja z dzwonkami, jest dodatkowy ołtarz, cała dziewiątka ofiarowuje sproszkowane kadzidło. Podnosicie szczyptę kadzidła do czoła. Będzie prostokątna kadzielnica z czerwonej laki. Ofiarowujecie kadzidło, wracacie na swoje miejsca, pokłony dla Buddy, dharmy, sanghi, rodziców. Sutra Serca. Taki piękny moment – przywołanie Buddów linii przekazu, wszystkich Buddów i Boddisatwów z historii. Ceremonia ognia – rzadko to robimy w naszej tradycji, ale bardzo piękna ceremonia, kiedy dostaniecie karteczki, piszecie złą karmę, czyli wszystkie złe rzeczy, których chcecie się pozbyć. Dajecie mi zgniecione i ja je spalam. Poszło z dymem. Czyli będziecie mieli dobę na to, żeby pomyśleć, z czego chcecie zrezygnować, czemu chcecie zadośćuczynić, żeby ta zła karma, złe uczynki odeszły. Jest Gata Skruchy, która jest w śpiewnikach: „Z powodu całej złej karmy, stworzonej od początku czasu, karmy wynikającej z chciwości z gniewu niewiedzy, z ciała, z ust i z myśli, wyrażam skruchę.” Skrucha po polsku jest najlepszym słowem. To ceremonia uznania karmy. My staramy się mało mówić o karmie, ale chodzi o to, żeby przestać tworzyć złe uwarunkowania. Potem po kolei każdego kropię wodą, czyli dziewięć osób podchodzi pojedynczo. Potem oczyszczam po kolei rakusu i keczimjaku, daję każdej z osób, wtedy wy słyszycie pierwszy raz swoje imię. Następnie jest Gata Okesy czyli kładziemy rakusu na głowę. Białym do tyłu, tak kładziesz, żeby nie spadło. Pierwszy raz tę gatę śpiewasz z rakusu na głowie.
Trzy skarby, to można traktować jako wskazania albo nie, schronienie w Buddzie, dharmie, sandze. To jest urzeczywistnienie prawdziwej natury. Potem w naszym tekście jest Dziesięć Wskazań Umysłu Bodidharmy, i to są te wskazania, które kojarzą się najbardziej z dziesięciorgiem przykazań, czyli one mogą być w niektórych tradycjach sformułowane – „Nie zabijaj.”, „Nie kradnij.”, „Nie kłam.” My mamy w takiej formie, jak Bodidharma napisał. I potem jest już zakończenie, wychodzimy wszyscy razem.
Bez względu na to, czy się odradzasz, czy nie, bądź przytomny/przytomna. Nawet, jak pójdziesz do jakiegoś raju, to może się okazać, że tego nie zauważasz, bo jesteś zajęty/zajęta sobą. Nie wiem, jak jest z reinkarnacją. Najprostsze wytłumaczenie jest takie, że inkarnuje się to, co jest nieprzepracowane – te nasze pragnienia, lęki złości, to jest to, co nas trzyma. A jak to puścimy? Twoje ślubowanie pomagania innym będzie cię odradzać. Ale to jest za trudny temat dla mnie, zostawię to shuisso.
(śmiech)
spisała z nagrania i redagowała Magda Kotyza
przeczytał i ponownie redagował Uji